You are currently viewing Wrzesień w wersji reżyserskiej. Jak wejść do klasy jak bohater kina i wyjść… z kawą w ręku

Wrzesień w wersji reżyserskiej. Jak wejść do klasy jak bohater kina i wyjść… z kawą w ręku

Wrzesień to ten moment, w którym nauczyciel wchodzi do szkoły jak bohater w ostatniej scenie filmu, tylko że jest dopiero pierwszy dzień roku. W głowie wizja jak z amerykańskiego kina: będziemy jak Robin Williams w „Stowarzyszeniu Umarłych Poetów”: otwierać umysły, wyrywać uczniów z rutyny, uczyć ich myśleć.

Pierwsze lekcje pachną obietnicą: zrobimy rewolucję w edukacji, uratujemy tych, co zbłądzili, damy skrzydła tym, którzy jeszcze nie wiedzą, że potrafią latać.

Będzie jak w filmie! – myślisz.
Tak, tylko bez budżetu, scenarzysty i kaskaderów… – odpowiada rzeczywistość.

Bo chwilę później wjeżdża ona – codzienność – jak szkolny radiowęzeł w „Bad Teacher”: trochę krzywo, z trzaskiem i niekoniecznie w tym momencie, co trzeba. Biurko się kiwa, projektor nie działa, a w e-dzienniku czeka 14 komunikatów od dyrekcji.

Czasem czujemy się jak Michelle Pfeiffer w „Młodych gniewnych”: wchodzimy z planem naprawy świata, a na starcie dostajemy w klasie ścianę milczenia i spojrzenia typu: „Proszę pani, my jesteśmy tu tylko po obecność”. Innym razem próbujemy wprowadzać pasję jak Jack Black w „Szkole rocka”, ale regulamin zabrania przynoszenia gitar, a jedyne, co brzmi, to długopis stukający o ławkę. Bywa też, że stawiamy na dyscyplinę jak Coach Carter, a w połowie roku odkrywamy, że połowa drużyny „wyszła” z gry i nikt nie wie, gdzie poszła.

I wtedy pojawia się to pytanie: Czy to w ogóle ma sens?

Ma. Bo te historie, czy filmowe, czy nasze, z pokoju nauczycielskiego, pokazują, że nawet jeśli świat się nie zmienia od jednego semestru, to zmienia się ktoś. Jeden uczeń, który nie wierzył w siebie. Dziewczyna, która miała już wszystko rzucić. Chłopak, który pierwszy raz poczuł, że ktoś go traktuje poważnie.

Nie każdy dzień będzie jak finał „Pieprzyć Mickiewicza”, kiedy wychodzisz z klasy z poczuciem, że wygrałaś z całym systemem. Częściej będzie jak środek filmu: chaos, opór, śmiech przez łzy i pytanie z ławki: „A to będzie na teście?”. To właśnie w tym środku, w tym codziennym „tu i teraz”, dzieje się najwięcej prawdziwej roboty.

Bo wbrew temu, co mówią scenariusze, nikt nie zostaje legendą w jeden semestr, ale można zostać nauczycielem, którego uczniowie będą wspominać za 10 lat, nie za to, że miał idealny plan, ale za to, że był.

5 rzeczy, które warto sobie przypomnieć przed pierwszym dzwonkiem

  1. Jesteś częścią czyjegoś filmu – w oczach ucznia możesz być tym, kto daje nadzieję.
  2. Efekt przychodzi później – większość „scen finałowych” dzieje się lata po dzwonku.
  3. Nie ma jednej metody – czasem trzeba być Carterem, czasem Rockiem, czasem Poetą.
  4. Humor ratuje życie – Twój i uczniów, szczególnie w scenariuszach komediowych.
  5. Dzieciaki to nasza przyszłość – i to jest powód, żeby zostać na planie, nawet gdy scenariusz się sypie.