Nie był.
Nie pił, nie bił, nie zniknął.
Po prostu… był trochę nieobecny. Zimny.
Taki typowy ojciec lat 90. – „utrzymuję dom, to wystarczy”.
I może wtedy rzeczywiście wystarczało. Ale dzisiaj wiem jedno: nie chcę dać swojemu dziecku tylko tego. Nie chcę być „obecny z zawodu”. Chcę być obecny naprawdę. A to jest zupełnie inna robota.
To nie jest tekst o tym, żeby być idealnym tatą.
To jest tekst o tym, żeby być innym niż ten, który siedzi w naszej głowie od dzieciństwa. Bo niezależnie od tego, jaki był Twój ojciec – on zostawił Ci schemat. Coś, co do dziś odpala się automatycznie, zanim jeszcze zdążysz pomyśleć:
– Chcesz powiedzieć „jestem z ciebie dumny”, ale coś Cię blokuje.
– Czujesz, że dziecko cię potrzebuje, ale włącza się „będzie mięczakiem, niech się ogarnia”.
– Masz ochotę przytulić, ale ręce masz jakby z betonu.
– Zamiast zapytać „co się dzieje?”, rzucasz „co to za foch?”.
To nie znaczy, że jesteś zły. To znaczy, że idziesz ścieżką, którą ktoś Ci kiedyś wydeptał. Ale możesz z niej zejść. Serio.
Oto kilka rzeczy, które sam próbuję robić inaczej – i które działają.
Nie chowam się za pracą.
„Robię to dla nich” – jasne. Ale dzieci nie pamiętają, ile zarobiłeś. Pamiętają, czy byłeś.
I nie chodzi o ilość godzin. Chodzi o jakość. 15 minut prawdziwej obecności > 3 godziny półobecności.
Mówię to, czego sam nie słyszałem.
„Fajnie, że jesteś.”
„Podoba mi się, jak to zrobiłeś.”
„Też się czasem boję.”
To nie są słowa, które robimy z automatu. Ale jeśli ich nie wypowiesz Ty – kto je powie Twojemu dziecku?
Nie udaję robota.
Dzieci nie potrzebują bohatera Marvela. Potrzebują człowieka, który potrafi powiedzieć: „Przepraszam, poniosło mnie”. Nie obniża Ci to autorytetu. Wręcz przeciwnie – uczy, że siła to też odpowiedzialność.
Nie muszę być „lepszy niż mój ojciec”.
Nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby być sobą. Takim ojcem, jakiego chciałbym mieć, gdy byłem dzieciakiem. Nie zawsze silnym. Ale zawsze obecnym. Prawdziwym.
To nie manifest. To codzienna walka.
Nie zawsze się udaje. Czasem odpala się stary schemat. Czasem krzyknę. Czasem zniknę w mailach. Czasem mam ochotę powiedzieć: „daj mi wszyscy święty spokój”. Ale wieczorem siadam i myślę: czy zrobiłem dziś chociaż jeden ruch w stronę ojca, którym chcę być? Jeśli tak – to było warto.
Jeśli też próbujesz robić to inaczej – jesteśmy po tej samej stronie.
Nie potrzebujemy być idealni. Potrzebujemy być prawdziwi. I nie powielać tego, co kiedyś bolało – tylko budować coś nowego.
„Czemu tak trudno to powiedzieć drugiemu facetowi?”
I czasem, kiedy próbuję zrozumieć, czym właściwie jest to „ojcostwo po nowemu”, wraca mi w głowie ten refren: „Czemu tak trudno mi powiedzieć to drugiemu facetowi?” – i nagle wszystko staje się jasne. Bycie ojcem to nie tylko obecność. To też odwaga, żeby być miękkim, kiedy trzeba. Przyznać się do emocji. Powiedzieć „kocham cię” bez poczucia wstydu. Zamiast powtarzać teksty, których sami nie znosiliśmy, możemy przekazać coś innego. Nie musimy już chować się za żartem, milczeniem czy zmęczeniem. Możemy być tą wersją męskiej czułości, która przez lata była niedostępna. I właśnie dlatego – to my mamy dziś szansę zbudować nowy język między ojcem a dzieckiem. Prawdziwy. Bezpieczny. Nasz.