Jeśli kiedykolwiek przyszło Ci do głowy, że może wychowujesz swoje dziecko „nie tak jak trzeba”, wystarczy mała podróż po Europie, żeby zrozumieć, że „tak jak trzeba” nie istnieje. To, co w jednym kraju uchodzi za przejaw troski i zdrowego rozsądku, w innym może być traktowane jako dziwaczna ekstrawagancja albo delikatne zaniedbanie.
Podobnie jak ser pleśnieje inaczej we Francji, a inaczej w Danii, tak też różnie fermentują rodzicielskie zwyczaje. A wszystko to na tle mniej lub bardziej spóźnionej kolacji, zupy z ziemniakami i chłopca, który właśnie postanowił pomalować sobie paznokcie na różowo.
Włochy, Hiszpania, Portugalia: Sen? Jaki sen? Jeszcze nie skończyliśmy kolacji
Na południu Europy wszystko dzieje się później. Kolacje, zasypianie, wyprowadzanie psów, rozmowy o polityce i kłótnie o to, kto zapomniał kupić chleb. Pory snu dzieci są tu elastyczne niczym makaron tagliatelle. Można je dowolnie rozciągać, byle nie kolidowały z deserem.
Dzieci nie znikają o 20:00 jak w kreskówkach. Zamiast tego siedzą przy stole, wyjadają oliwki z miski, przysłuchują się rozmowom dorosłych i regularnie próbują zniknąć pod stołem. Nikt się tym specjalnie nie przejmuje. W końcu jeszcze zdążą się wyspać. Kiedyś.
Dalsza rodzina? Jak najbardziej. Tu ciotki, babcie, kuzynki i wujkowie z Perugii nie tylko istnieją, ale także aktywnie uczestniczą w procesie wychowawczym. Czasami bardziej aktywnie niż byśmy chcieli. A jeśli trzydziestoletni syn wciąż mieszka z mamą? To raczej dowód rodzinnej lojalności niż patologii społecznej. Przynajmniej tak się to tłumaczy.
Francja: Dziecko to nie król, a raczej mały obywatel. Z aktem urodzenia i obowiązkiem savoir-vivre’u
Francuzi mają do wychowania podejście zorganizowane jak ich serowe półki: bogate, przemyślane i z wyczuwalną nutką dyscypliny. Dzieci nie rządzą domem. Od tego jest dorosły. Tutaj dba się o to by potomek miał na sobie czysty sweter, nawet jeśli właśnie wynosi śmieci.
We Francji króluje le cadre – ramy. Dobre, mocne, drewniane ramy, w których dziecko wie, gdzie jego miejsce i w którą stronę nie należy wystawiać nóżki. Rodzice nie negocjują, nie rozdrabniają się, nie pytają: „A może chcesz spać jeszcze pięć minut?” — po prostu informują, że czas wstać. I koniec.
Do 2019 roku aż 85% rodziców przyznawało się do dawania klapsów. Obecnie to nielegalne, ale klimat wychowawczy wciąż raczej nie zachęca do rozmów o uczuciach w godzinach obiadowych. W zamian dzieci są czarujące, dobrze wychowane i wiedzą, kiedy się nie odzywać. A to już coś.
Niemcy: Samodzielność i mniej entuzjazmu, proszę
Niemieckie dzieci mogą samodzielnie wracać z przedszkola w wieku, w którym inne dzieci nie potrafią jeszcze zapiąć kurtki. Nocowanie u kolegów w wieku trzech lat? Jak najbardziej. Dzieci uczą się samodzielności szybciej niż ty zdążysz powiedzieć „Kindergarten”.
W Niemczech nie przesadza się z pochwałami. Żadnych „wow, ale cudne!” na widok rysunku przedstawiającego kwadrat w trzech kolorach. Raczej: „Użyłeś dużo żółtego. Widać, że miałeś jakiś plan”. Czasem może się wydawać, że emocje są dawkowane jak aspiryna, czyli ostrożnie i tylko w razie potrzeby. Jest w tym dużo zaufania. Dziecko jest traktowane jak człowiek, który da sobie radę, jeśli tylko nie będzie mu się cały czas przeszkadzać. Dorośli nie są tu do kontrolowania każdego kroku, ale do stworzenia środowiska, w którym można się rozwijać, a potem, jeśli to konieczne, samemu wymienić skarpetki.
Islandia: Chcesz być księżniczką? A może wulkanem? Droga wolna
Na Islandii dzieci mogą robić rzeczy, które w innych krajach wywołałyby rodzinne narady lub list do opieki społecznej. Jeśli chłopiec chce pomalować paznokcie – proszę bardzo. Jeśli dziewczynka chce chodzić w kaloszach na plażę i udawać wieloryba – też dobrze.
Kary są tu rzadkością. Rodzice tłumaczą, rozmawiają, przyjmują z zaskakującym spokojem rzeczy, które gdzie indziej byłyby uznane za „złe wychowanie”. Dziecko to dziecko, a nie mały projekt rozwoju osobistego z rocznym planem i harmonogramem.
Wygląda na to, że islandzka metoda wychowawcza opiera się na dość prostym założeniu: dzieci są z gruntu dobre, trzeba im tylko nie przeszkadzać być sobą. I dać im dużo ciepłych ubrań.
Polska: rodzina w komplecie, zupa na stole i poczucie sensu
Polskie wychowanie to coś w rodzaju bigosu – długo gotowane, trochę słodkie, trochę kwaśne, pełne składników z różnych epok i szkół myślenia. Można by rzec: emocjonalna kuchnia fusion. Znajdziesz tu i przedwojenną zasadność, i skandynawski flirt z luzem, i solidną porcję, domowej roboty niepokoju o przyszłość dziecka.
W niedzielę życie rodzinne osiąga szczyt kulinarno-symboliczny. Obiad to ceremonia, a stół to ołtarz codzienności. Zupa musi być. Mięso, wiadomo. Ziemniaki? Niekoniecznie, ale jak nie zjesz, to licz się z pytaniem: „To chociaż surówkę?” Dziadkowie, ciocie i wujkowie z Płońska obecni obowiązkowo, gotowi do komentowania wzrostu, zachowania i frekwencji na religii.
Dzieciom się tutaj kibicuje, ale bez przesady. Pochwała brzmi mniej więcej tak: „No, nieźle, ale jakbyś się bardziej postarał, to byłoby piątka.” Szkoła to nie tylko miejsce nauki, ale też weryfikacji charakteru. Nie chodzi o same oceny, chodzi o to, że trzeba się STARAĆ. A staranie się to u nas wartość. Niemal metafizyczna.
Między tymi całymi ziemniakami i wypracowaniami z polskiego jest też coś jeszcze: czułość. Czułość nieoczywista, bo nie zawsze wypowiedziana na głos, ale obecna w dokładce kompotu, w czekającym szaliku, w pytaniu: „Wzięłaś kanapkę?” Czasem objawia się w poklepywaniu po ramieniu, czasem w wyjmowaniu z zamrażarki pierogów na wszelki wypadek.
Polskie dzieci bywają może nieco bardziej przyzwyczajone do tego, że życie to obowiązek, ale uczą się też, że życie to bycie razem. A to, koniec końców, całkiem piękna lekcja.
Europa dzieciństwa: ten sam kontynent, różne bajki na dobranoc
Nie ma jednego dobrego stylu wychowania. Jest za to mnóstwo wersji tej samej opowieści: jak być z dzieckiem, jak je zrozumieć i jak nie zwariować, gdy znowu znikną nożyczki, a w zupie pojawi się plastikowy dinozaur.
W jednym kraju dzieci są gośćmi przy stole, w innym jego gospodarzami. Gdzieś śpią o 19:00, gdzie indziej o 22:30. Czasem są cicho, czasem malują ściany, ale wszędzie są takie same w jednym: potrzebują uwagi, czasu i obecności.
Reszta to tylko lokalny kolor. Czasem żółty, czasem… bardzo dużo żółtego.