Są dwie rzeczy, które człowiek planuje z nadzieją, że pójdzie gładko, a potem płacze: remont i wakacje z dziećmi. Zwłaszcza te drugie potrafią wystawić na próbę zarówno cierpliwość, jak i hamulce moralne. Bo nagle okazuje się, że twoje dziecko po czterech godzinach w samochodzie potrafi zadać 37 razy to samo pytanie, zjeść dwanaście chrupków i zgubić jedną skarpetkę. Niekoniecznie własną. Jednak wakacyjne podróże mają też swoją jasną stronę: uczą pokory, dystansu i inspirują. Podglądanie, jak wychowuje się dzieci w innych krajach, to trochę jak hotel all inclusive: niby wszystko masz u siebie, ale dobrze czasem podejrzeć, jak inni serwują omleta. Poniżej pięć lekcji z pięciu krajów i ani jednej kanapki z Nutellą na siedzeniu.
- Brazylia: wakacje w stylu „wejdź, jak stoisz”
Pierwsza lekcja przychodzi z Brazylii, czyli kraju, w którym ludzie potrafią być serdeczni, głośni i kompletnie nie przejmują się tym, czy mają idealnie posprzątane mieszkanie. Tam młode mamy zapraszają gości na cesarskie cięcia. Tak, serio. Oglądają, wspierają, potem zostają na herbatę i zmieniają dziecku pieluchę. W Brazylii społeczność tworzy się nie wtedy, gdy błyszczą podłogi, ale wtedy, gdy leży się w dresie, a dziecko płacze, bo spadł mu smoczek. Nikt się nie wstydzi. Prawdziwe relacje rozwijają się nie w „idealnych momentach”, ale wtedy, gdy właśnie wylałeś kompot na gościa.
To doskonała lekcja na wakacje: nie musisz czekać, aż wszystko będzie idealne, żeby być z ludźmi. Na kempingu nikt nie przejmuje się tym, że masz poplamiony T-shirt i dziecko w dwóch różnych sandałach. W pensjonacie nikt nie zauważy, że z waszego pokoju zawsze dochodzi hałas i zapach parówek. Wakacje to nie konkurs na perfekcję, to wspólne ogarnianie chaosu z uśmiechem. A najlepsze znajomości zaczynają się wtedy, gdy jedno dziecko płacze, drugie zgubiło kapelusz, a ktoś z obcym dorosłym dzieli pomidora.
- Malezja: wakacyjna rodzina w wersji rozszerzonej
W Malezji zdarzają się domy, w których mieszka razem po kilkadziesiąt osób. W sensie: wspólnie gotują, sprzątają, wychowują dzieci, a przy tym nie pozabijali się o łazienkę. Takie miejsce przypomina trochę domek letniskowy z opcją „ciągle ktoś wchodzi i nikt nie wie, czyje są te klapki.” Starsi mieszkańcy pełnią funkcję dziadków i to nie tylko z nazwy, ale i z powołania. Dzieci biegają, są przytulane przez ludzi, z którymi nie łączy ich żadne DNA.
To trochę tak, jakby twoje dziecko miało trzech dziadków, pięć cioć i sąsiada z drugiego piętra, który zna jego rozkład dnia lepiej niż ty. A ty – uwaga – możesz oddać malucha na godzinę i pójść w spokoju umyć włosy. Tak działa rodzinna wspólnota.
Nie trzeba od razu ściągać 40 bliskich na działkę. Wystarczy sąsiadka, która lubi piec ciasta i ma balkon z widokiem na plac zabaw. Albo znajomi z wakacyjnego pensjonatu, którzy po pięciu minutach rozmowy stają się „wujkiem i ciocią z pokoju nr 12”.
- Mozambik: dziecko z patelnią w jednej ręce, rodzeństwem w drugiej
W Mozambiku dzieci w wieku trzech lat potrafią gotować, sprzątać i zajmować się młodszym rodzeństwem. W tym samym czasie polskie trzylatki potrafią — z różnym skutkiem — uciec z wanny i zaszyć się z kredką w najbardziej białym kącie domu.
Mozambickie podejście nie bierze się z fascynacji samodzielnością, tylko z faktu, że inaczej się nie da. Tam dzieci po prostu muszą pomagać. I wiesz co? Robią to. Gotują, podlewają, zaganiają kozy. Nie jest to Instagramowa wizja edukacji domowej z dzienniczkiem mindfulness, tylko życie. W pełnej krasie.
Dla turysty z Europy to może być szok, ale też przypomnienie, że czasem dziecko może znieść więcej, niż nam się wydaje. W czasie wakacji zamiast pytania „czy chcesz pomóc?”, można spróbować „to ty myj pomidora, ja otworzę sok”. Działa zaskakująco często.
- Skandynawia: dzieci śpią na świeżym powietrzu – nawet podczas wakacyjnych przygód
Wyobraź sobie, że jesteś na wakacjach na polu namiotowym w Szwecji albo kempingu w Finlandii. Pogoda jak to pogoda: trochę wieje, trochę kropi, ale lokalne dzieci śpią na zewnątrz. W wózkach, na werandach, w śpiworach, jakby nic się nie działo. I nikt nie panikuje, że je zawieje.
To nie ekscentryzm – to „friluftsliv”, czyli „życie na świeżym powietrzu”, skandynawska filozofia mówiąca, że kontakt z naturą jest jak witamina D, tylko bez recepty. Sen na dworze to nie wyjątek, to standard. Nieważne, czy to drzemka w lesie, czy wakacyjna sjesta przy fiordzie – dzieci są częścią krajobrazu, nie odrębnym gatunkiem wymagającym klimatyzacji i ekranu.
Ty siedzisz pod plandeką, dziecko chrapie w śpiworze, a sąsiad z namiotu obok uśmiecha się, bo jego też tak wychowano. I nagle czujesz, że wszystko jest na swoim miejscu, nawet jeśli od trzech dni śpisz w kurtce.
- Twoja dzielnica, czyli świat w zasięgu własnych kapci
Podróżowanie z dziećmi uczy jednej, bardzo uniwersalnej rzeczy: nigdzie nie znajdziesz idealnych warunków do wychowania. Ani w hotelu w Bułgarii, ani pod namiotem na Mazurach, ani nawet w twoim własnym salonie, kiedy próbujesz w spokoju zjeść jogurt. A jednak dzieci rosną, uczą się, śmieją się z piaskiem w ustach i potrafią nazwać emocje, o których my przeczytaliśmy dopiero na terapii.
Najzdrowsze społeczności to nie te, które mają plan rozwoju emocjonalnego na trzech stronach. To te, które są blisko. Czyli tam, gdzie ktoś pożyczy mąkę, przypilnuje dziecka, rzuci tekst: „Spokojnie, moje też kiedyś wrzeszczało”.
Wychowywanie dzieci przypomina podróż, nie do końca wiadomo, kiedy będzie przesiadka, gdzie jest toaleta i czy zabraliśmy odpowiednie buty. Ale kiedy się patrzy wstecz, okazuje się, że było pięknie. Nawet z Nutellą na siedzeniu.