You are currently viewing „Twoje dziecko nie pasuje do schematu? Proszę do poradni” – jak diagnoza zastępuje zrozumienie, a etykieta – realną pomoc

„Twoje dziecko nie pasuje do schematu? Proszę do poradni” – jak diagnoza zastępuje zrozumienie, a etykieta – realną pomoc

W polskich szkołach i przedszkolach coraz częściej słyszymy jeden, powtarzalny schemat: jeśli dziecko jest głośne, impulsywne, zadaje zbyt wiele pytań, nie słucha poleceń, to być może warto udać się do poradni. ADHD? Spektrum autyzmu? Cokolwiek, byle znaleźć wytłumaczenie, a najlepiej dokument.

Choć intencją jest pomoc, coraz częściej mamy do czynienia ze zjawiskiem, które można określić jako psychiatryzację codzienności wychowawczej, czyli sięganie po diagnozy medyczne tam, gdzie zachowanie dziecka mieści się jeszcze w granicach rozwoju. To nie tylko nadinterpretacja. To także systemowy skrót, który pozwala szybciej „rozwiązać problem”, ale niekoniecznie go zrozumieć.

ADHD u czterolatka? To jeszcze rozwój, nie zaburzenie

Z punktu widzenia aktualnej wiedzy medycznej, diagnoza ADHD powinna być stawiana najwcześniej około 6. roku życia i to tylko wtedy, gdy objawy utrzymują się w co najmniej dwóch różnych środowiskach i znacząco wpływają na codzienne funkcjonowanie dziecka. Tymczasem coraz częściej na wizytę do psychiatry kierowane są czterolatki. Powód? Są ruchliwe, nie słuchają, przeszkadzają innym.

Problem polega na tym, że takie zachowania są typowe dla tego wieku. Mózg małego dziecka, a zwłaszcza jego kora przedczołowa, odpowiedzialna za planowanie, koncentrację i hamowanie impulsów jest w fazie intensywnego, ale jeszcze bardzo niedojrzałego rozwoju. Impulsywność, trudności z regulacją emocji czy potrzeba ruchu to zatem nie patologia, to biologia.

Przestymulowanie – cichy sprawca objawów

Trzeba też zadać pytanie: czy trudne zachowania dziecka to zawsze jego wewnętrzny deficyt, czy może reakcja na środowisko? Dzieci dorastają dziś w warunkach nadmiernej stymulacji: ekrany, hałas, szybkie zmiany bodźców, brak ciszy i nudy. Mózg, który od najmłodszych lat przyzwyczajany jest do intensywnych wrażeń, działa w trybie przeciążenia. Konsekwencje? Problemy z koncentracją, drażliwość, obniżona tolerancja frustracji, potrzeba ciągłej zmiany. Objawy łudząco podobne do ADHD, ale mające zupełnie inne źródło.

Presja z każdej strony – rodziców, nauczycieli, systemu

Presja na diagnozowanie nie pochodzi tylko od szkół. Równie często to rodzice naciskają na szybkie rozpoznanie, szukając odpowiedzi, ulgi, wytłumaczenia. Zdarza się, że dziecko lepiej funkcjonuje z opinią, bo ma więcej czasu na egzaminach, bo nauczyciele są bardziej wyrozumiali, bo nie trzeba się tłumaczyć z jego zachowania.

Z kolei nauczyciele, przemęczeni i przeciążeni, oczekują, że ktoś „poukłada” trudne dzieci za nich. System często im to ułatwia. Diagnoza bywa wydawana po jednej wizycie, bez głębokiej obserwacji, bez realnego kontaktu z rodziną czy środowiskiem dziecka. Dokument staje się protokołem awaryjnym, nie narzędziem zrozumienia, ale ułatwieniem w zarządzaniu sytuacją.

Gdzieś po drodze zgubiliśmy różnorodność

Szkoła, zamiast wspierać rozwój, zaczyna oczekiwać, że dziecko przyjdzie już gotowe: ciche, skupione, ułożone. Jakby było produktem, który musi spełniać normę jakości. Dzieci, które się nie wpisują w ten szablon, traktowane są jako problem. W miejsce wspierania ich potencjału, próbuje się je „dopasować” za pomocą diagnozy. Rodziny, które nie decydują się na pójście do poradni, bywają stygmatyzowane. Dziecko bez dokumentu jest „niewygodne”, a nauczyciele mają trudność z jego obecnością w klasie. Pojawia się komunikat: „Bez papieru nie pomożemy”.

Co z dziećmi, które naprawdę potrzebują pomocy?

W tym wszystkim gubią się dzieci z realnymi zaburzeniami neurorozwojowymi. Im trudniej o rzetelną diagnozę, im więcej „etykiet na wyrost”, tym bardziej system się zapycha. Specjaliści mają mniej czasu na pogłębioną pracę, nauczyciele przestają ufać diagnozom, a dzieci z rzeczywistymi potrzebami stają się niewidzialne. Diagnoza, która powinna być bramą do pomocy, coraz częściej staje się atrapą.

Cienka granica – i potrzeba odwagi

Nie chodzi o to, by negować rozwój diagnostyki. Wiemy dziś więcej, potrafimy rozpoznawać wcześniej, mamy lepsze narzędzia, ale właśnie dlatego musimy z większą odpowiedzialnością ważyć decyzje. Przekraczamy dziś cienką granicę, między pomocą a uproszczeniem, między zrozumieniem a szufladkowaniem. Dziecko to nie problem do rozwiązania. To osoba w rozwoju, z emocjami, kontekstem, tempem dojrzewania. Odpowiedź na trudne zachowanie nie zawsze znajduje się w kodzie ICD-10. Czasem mieści się w relacji, cierpliwości i otwartości na inność.

Co możemy zrobić?

Ten problem nie ma jednej przyczyny i nie ma jednego rozwiązania. Potrzebujemy zmiany podejścia po każdej stronie:

  • Rodzice potrzebują więcej wsparcia zanim usłyszą: „proszę iść do poradni”.
  • Nauczyciele potrzebują narzędzi i przestrzeni, by reagować empatycznie, nie instytucjonalnie.
  • Diagności potrzebują warunków do etycznej i odpowiedzialnej pracy, nie szybkiego wydawania zaświadczeń.
  • System potrzebuje uznać, że rozwój dziecka nie przebiega liniowo i nie każdy musi pasować do jednego modelu.

Nie każde dziecko, które „nie pasuje”, ma zaburzenie. Może po prostu potrzebuje czasu, wyrozumiałości i obecności dorosłych, którzy nie zapomnieli, że rozwój nie jest chorobą. Jest procesem.