You are currently viewing Szkoła pruska: mit, dziedzictwo a przyszłość edukacji

Szkoła pruska: mit, dziedzictwo a przyszłość edukacji

Dziedzictwo, które nie chce odejść

Temat „szkoły pruskiej” wraca jak bumerang. Dla jednych to dowód na to, że porządek, dyscyplina i jednolitość mają sens. Dla innych relikt przeszłości, który powinien zostać tam, gdzie jego miejsce. W muzeum. A jednak, wciąż w wielu polskich szkołach i przedszkolach działa się według zasad, które mają ponad 200 lat. Jak to możliwe? I czy naprawdę potrzebujemy takiego systemu w XXI wieku?

Zapraszamy na podróż przez historię, psychologię i logikę systemów edukacyjnych od Fryderyka Wielkiego po współczesne wyzwania szkoły jutra.

Skąd to się wzięło?

Zacznijmy od początku. XVIII wiek, Prusy. Król Fryderyk II wprowadza obowiązek szkolny. To ma być edukacja dla wszystkich i rzeczywiście jest to wówczas coś nowoczesnego. Kilkadziesiąt lat później Wilhelm von Humboldt porządkuje system. Powstaje szkoła, która wykształci obywatela: lojalnego, uporządkowanego, gotowego do pracy na rzecz państwa. Tyle że sam Humboldt marzył o czymś zupełnie innym. Zależało mu na wolności myślenia, na tym, by edukacja kształtowała człowiek a nie tylko urzędnika. W jego ujęciu szkoła miała być przestrzenią rozwoju intelektualnego i osobistego. A wyszło jak zwykle: piękna idea zderzyła się z rzeczywistością systemu. Pragmatyzm instytucjonalny wygrał z filozofią. Szkoła stała się „humboldtowska” z nazwy, ale duch z niej uleciał.

Co naprawdę dała szkoła pruska

Zanim jednak rzucimy kamieniem warto przyznać jedno: system pruski miał swoje plusy. Był pierwszym w Europie tak uporządkowanym i powszechnym modelem edukacji. Każdy, niezależnie od pochodzenia, miał szansę nauczyć się czytać, pisać i liczyć. Program był jasny, nauczyciel miał przygotowanie, struktura działała jak zegarek. W epoce industrialnej, gdzie liczyło się posłuszeństwo, przewidywalność i porządek, to działało. Tyle że świat się zmienił. A szkoła…

Kiedy przestało to działać

Już na początku XX wieku pojawiły się głosy, że coś tu nie gra. Montessori, Dewey i inni zaczęli mówić o tym, że edukacja to nie powinien być system taśmowy. Że dziecko to nie pusty dzban, który trzeba napełnić. Że nie chodzi o odtwórczość, ale o myślenie. W miarę jak świat przyspieszał, model pruski, zamiast dawać wsparcie, coraz częściej był kulą u nogi. W dynamicznym, demokratyzującym się społeczeństwie potrzebujemy szkoły, która uczy elastyczności i samodzielności, a nie wykonywania poleceń.

PRL – pruska kontynuacja w nowym opakowaniu

Nie trzeba być historykiem, by zobaczyć, że szkoła w PRL-u była niemal kopią tej pruskiej, tylko z inną ideologią. Zamiast monarchii była partia, zamiast nauki religii, edukacja ideologiczna. A reszta? Taka sama: oceny, dzienniki, rzędy ławek, nauczyciel na podwyższeniu, dziecko na komendę. Szkoła dalej miała „produkować” obywatela. A nie wspierać rozwój człowieka.

Pokolenie 70/90: „Nam nie zaszkodziło”

Dla wielu z nas, dzieci końcówki PRL i początków transformacji, szkoła była przewidywalna. Miała zasady. Oceny, stopnie, szlaczki, kartkówki. Nikt nie mówił o emocjach, ale za to wiadomo było, co jest dobre, a co złe. Można się z tego śmiać, ale prawda jest taka, że właśnie ta przewidywalność dawała poczucie bezpieczeństwa. Dlatego dziś, choć często krytykujemy szkołę, jednocześnie bronimy jej formy. „Bo ja tak miałem i żyję”. To zrozumiałe, ale nie wystarczy, żeby system uznać za dobry.

Szkoła jutra – co powinna robić

Czasy się zmieniły. Świat przyspieszył. Kryzysy: klimatyczne, społeczne i informacyjne są naszą codziennością. Potrzebujemy więc szkoły, która nie tyle przygotowuje do życia „w ogóle”, co do życia w świecie, który się zmienia.

To znaczy:

  • rozwija myślenie krytyczne,
  • uczy współpracy i empatii,
  • wspiera samoregulację i rezyliencję,
  • dostrzega różnorodność i indywidualność.

Potrzebujemy szkoły, która inspiruje, a nie tylko przekazuje. Która towarzyszy, a nie kontroluje. Która widzi w dziecku człowieka, a nie przyszłego trybika.

Nie powtarzajmy błędu Humboldta

Historia Wilhelma von Humboldta powinna być dla nas ostrzeżeniem. Jego piękna, emancypacyjna i głęboka idea została zredukowana do struktury. Wygrał pragmatyzm. System „pożarł” wizję. To ważna lekcja: jeśli nie będziemy strzec sensu edukacji, to forma go wchłonie. Zostanie pusta skorupa. Dlatego myśląc o zmianie szkoły, nie zaczynajmy od struktury, tabel i reform. Zacznijmy od odpowiedzi na pytanie: po co w ogóle uczymy?

Bo edukacja nie jest o przeszłości. Edukacja jest o tym, co przed nami.