W polskich szkołach ścierają się dziś dwa światy. Pierwszy, świat deklaracji, w którym każde dziecko ma prawo do pełnej integracji, akceptacji i wsparcia. Drugi, świat realnych szkolnych korytarzy, gdzie przeciążony nauczyciel próbuje ratować lekcję między atakiem paniki a wybuchem agresji, a rodzice zastanawiają się, czy miejsce ich dziecka jest jeszcze w systemie publicznym. To napięcie rośnie. I nie da się już go zamieść pod dywan.
Wielkie cele i codzienne zmagania
Idea edukacji włączającej była szlachetna: wszyscy uczniowie mieli się uczyć razem, bez względu na różnice w rozwoju, zdrowiu czy możliwościach. Różnorodność miała być bogactwem, a szkoła miejscem szacunku i wsparcia dla każdego. Te cele wpisują się w nowoczesne modele pedagogiczne, takie jak Uniwersalne Projektowanie w Edukacji czy koncepcję neuroróżnorodności. W teorii wydaje się to oczywiste, to kierunek cywilizacyjny, który warto podjąć. Jednak codzienność szkolna 2025 roku pokazuje, że coś po drodze poszło bardzo źle.
Przeciążenie systemu
W jednej klasie potrafi być prawie trzydziestu uczniów, z czego kilkunastu posiada opinie lub orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego. Nauczyciel zmuszony jest żonglować dostosowaniami dla dzieci z ADHD, spektrum autyzmu, dysleksją, zaburzeniami lękowymi i problemami w komunikacji. Na jednego psychologa szkolnego przypada niekiedy tysiąc uczniów, a dostęp do nauczycieli współorganizujących kształcenie jest iluzoryczny, gdyż dyrektorzy szkół mają olbrzymi problem ze znalezieniem tych specjalistów. Efektem jest chaos: lekcje są przerywane kryzysami emocjonalnymi, dzieci neurotypowe czują się zaniedbywane, a dzieci ze specjalnymi potrzebami nie otrzymują wsparcia, które im obiecano. Raport Instytutu Badań Edukacyjnych z 2024 roku pokazuje, że aż 60% nauczycieli szkół podstawowych deklaruje brak realnych warunków do prowadzenia skutecznej edukacji włączającej.
Kryzys wsparcia psychologicznego
Problemy te są pogłębiane przez dramatyczną sytuację systemu wsparcia psychologicznego. Najnowszy raport Najwyższej Izby Kontroli ujawnia, że w latach 2020–2023 dzieci i młodzież w Polsce nie otrzymywały dopasowanej do potrzeb, kompleksowej pomocy psychologicznej i psychoterapeutycznej. Braki kadrowe i chroniczne niedofinansowanie sprawiły, że w ośmiu na dziesięć kontrolowanych szkół występowały poważne problemy z dostępem do psychologów. Poradnie psychologiczno-pedagogiczne zamiast realnego wsparcia koncentrowały się na wydawaniu opinii i orzeczeń, a czas oczekiwania na pomoc sięgał nawet dwunastu miesięcy. Liczba dzieci i młodzieży z zaburzeniami psychicznymi dramatycznie wzrosła, wśród młodzieży w wieku 13–18 lat aż o 68% w ciągu trzech lat. Brak odpowiedniego wsparcia oznacza, że szkoła, która miała być przestrzenią bezpieczeństwa, często staje się miejscem pogłębiającym kryzys psychiczny młodych ludzi.
Systemowe luki
Jednocześnie raport Rzecznika Praw Obywatelskich wskazuje na poważne systemowe braki w zakresie wsparcia uczniów ze specjalnymi potrzebami. Konwencja ONZ o prawach osób niepełnosprawnych, ratyfikowana przez Polskę w 2012 roku, zobowiązuje do tworzenia włączającego systemu edukacji na wszystkich poziomach. Tymczasem uczniowie z niepełnosprawnościami wciąż napotykają bariery, które uniemożliwiają im pełną realizację prawa do edukacji. RPO alarmuje, że nieuregulowane jest stanowisko asystenta ucznia ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, który powinien wspierać proces kształcenia zarówno w zakresie edukacyjnym, jak i opiekuńczym. Brakuje wytycznych co do kompetencji asystentów, zasad dostępu do dokumentacji ucznia i ich udziału w wielospecjalistycznej ocenie funkcjonowania. Dodatkowo system cierpi z powodu zbyt długiego czasu oczekiwania na diagnozę w poradniach, co często prowadzi do obniżenia jakości wydawanych orzeczeń i uniemożliwia szybkie dostosowanie wsparcia do realnych potrzeb dziecka.
Problem organizacyjny
Kolejnym dramatycznym problemem jest struktura klas. Choć nauczyciele wskazują, że optymalna liczebność oddziału z uczniami ze specjalnymi potrzebami to 12–15 osób, w rzeczywistości w klasach ogólnodostępnych liczba uczniów nierzadko przekracza 25. W roku szkolnym 2021/2022, w odpowiedzi na kryzys uchodźczy, rozporządzenie Ministra Edukacji i Nauki czasowo dopuściło zwiększenie liczby uczniów w klasach I–III szkół podstawowych do 29 osób. Nie obejmowało to jednak klas integracyjnych, w których nadal obowiązuje limit 20 uczniów, z ograniczoną liczbą dzieci z niepełnosprawnościami. W efekcie nauczyciele, zamiast indywidualizować nauczanie, musieli walczyć o przetrwanie w przepełnionych klasach, często z bardzo wysokim odsetkiem uczniów wymagających wsparcia. To nie tylko destabilizuje proces dydaktyczny, ale także budzi frustrację zarówno wśród uczniów, jak i rodziców.
Potrzeba realistycznego spojrzenia
W tej rzeczywistości idee inkluzji zderzają się z murami systemowych zaniedbań. Nauczyciele zostali obarczeni odpowiedzialnością za wdrażanie cywilizacyjnej zmiany bez odpowiednich narzędzi, bez zaplecza specjalistów i bez zmniejszonych obciążeń dydaktycznych. Rodzice, zarówno dzieci neurotypowych, jak i tych ze specjalnymi potrzebami, tracą wiarę w sens publicznej edukacji. Dzieci uczą się, że różnorodność to nie szansa, lecz chaos lub niesprawiedliwość. Marginalizowane są szkoły specjalne, które dla wielu uczniów były i są najlepszym miejscem rozwoju, a system zdaje się nie zauważać, że dla dzieci z głębokimi zaburzeniami funkcjonowania masowe klasy po prostu nie są miejscem bezpiecznym ani skutecznym.
Edukacje włączającą da się uratować
Jeśli chcemy ratować ideę edukacji włączającej, musimy przestać udawać, że wystarczy dobra wola nauczycieli. Potrzebujemy mniejszych klas, nowoczesnych podstaw programowych, stałych zespołów wsparcia w każdej szkole i społecznego przygotowania do życia w różnorodności. Musimy uznać, że szkoły specjalne są niezbędnym ogniwem systemu, a nie reliktem przeszłości. Musimy wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy: równość nie polega na traktowaniu wszystkich tak samo, ale na tworzeniu warunków, w których każdy ma szansę wzrastać.
Dopóki tego nie zrozumiemy, edukacja włączająca pozostanie piękną, ale niespełnioną obietnicą. A największy rachunek za nasze błędy wystawią nam dzieci, te same, które najbardziej potrzebowały, by szkoła była dla nich miejscem wsparcia, a nie kolejnym źródłem cierpienia.