You are currently viewing Dziecko to nie projekt. O tym, jak dobre intencje mogą nas zaprowadzić w ślepy zaułek wychowania

Dziecko to nie projekt. O tym, jak dobre intencje mogą nas zaprowadzić w ślepy zaułek wychowania

— Tato, a co by było, gdybym nie chciał chodzić na angielski? — Ale przecież to dla twojego dobra…

Ten krótki dialog nie wydarzył się naprawdę. Ale mógłby. Bo coraz częściej dziecko nie mówi własnym głosem – tylko tym, co rodzice uważają za „najlepsze dla niego”.

W świecie, gdzie sukces liczy się bardziej niż kiedykolwiek, coraz częściej pojawia się nowy styl wychowania: dziecko jako projekt. To podejście, choć podszyte troską i ambicją, może prowadzić do skutków, których nikt z nas nie chce, ani dla siebie, ani dla dziecka.

Rodzic – menedżer, dziecko – projekt

W rodzicielstwie projektowym dziecko staje się nie tylko ukochaną istotą, ale też… dowodem na skuteczność wychowania. Każda decyzja, każdy wybór edukacyjny czy rozwojowy staje się częścią większego planu. Zamiast towarzyszyć dziecku w jego drodze, rodzic zaczyna tę drogę projektować, od przedszkola aż po przyszłą karierę. Brzmi znajomo? To nie przypadek. Ten sposób myślenia jest szczególnie widoczny w dużych miastach, gdzie presja sukcesu, rankingów i „dobrych szkół” przyprawia o zawrót głowy.

Skąd się to bierze?

W latach 90. socjolożka Sharon Hays opisała zjawisko intensive mothering – matki całkowicie oddanej dziecku, rezygnującej z siebie w imię jego dobra. Z kolei Elinor Ochs i Carolina Izquierdo pokazały, jak w zachodnich społeczeństwach rośnie przekonanie, że dzieckiem trzeba „zarządzać”: emocjonalnie, edukacyjnie i społecznie. To właśnie z tych źródeł wyrasta nasze współczesne przekonanie, że dziecko musi „dobrze wypaść”, bo od tego zależy jego przyszłość – i nasz spokój.

Jakie są skutki?

  1. Zmęczone dzieci, zmęczeni rodzice

Od rana do wieczora: angielski, piłka, skrzypce, korepetycje. Choć wszystko z myślą o rozwoju, często kończy się zmęczeniem, wypaleniem i brakiem frajdy z życia. Dla dzieci, bo przestają czuć, że coś robią dla siebie. Dla rodziców, bo ciągła kontrola i porównywanie się do innych jest wyczerpujące.

  1. Czyje to marzenia?

Kiedy dziecko od najmłodszych lat słyszy, co „powinno” robić, łatwo mu pomylić cudze oczekiwania z własnymi marzeniami. Eksperymentowanie, zmiana zdania czy po prostu bycie sobą schodzi na drugi plan. A przecież każdy z nas potrzebuje przestrzeni na własne błędy, odkrycia i decyzje.

  1. Trudności z dorosłością

Dzieci wychowywane w modelu projektowym często dorastają z trudnością w podejmowaniu własnych decyzji. Albo się buntują i zrywają więzi, albo trwają w roli „zadowalacza”, robią wszystko dla innych, zapominając o sobie. A przecież celem wychowania nie jest idealna biografia, tylko szczęśliwy, świadomy człowiek.

To nie wina rodziców – to wina systemu

To ważne: rodzicielstwo projektowe nie jest błędem jednostki, lecz odpowiedzią na szalony świat dookoła. W czasach, gdy edukacja i kariera są „przepustką do sukcesu”, trudno nie ulec presji. Ale właśnie dlatego potrzebujemy zmian, nie tylko w sobie, ale i w systemie: w szkołach, mediach, sposobie myślenia o sukcesie.

„To wszystko dla jego dobra…” – czy na pewno?

To zdanie słyszymy najczęściej. Mówimy je z troską, z miłością, z nadzieją. Ale może właśnie ono wymaga dziś największej refleksji.

Czy dziecko naprawdę potrzebuje perfekcyjnie zaplanowanej ścieżki, by dobrze się rozwijać? Czy na pewno „więcej” znaczy „lepiej”? A może największą szansą na rozwój jest… przestrzeń: na własne wybory, na błędy, na nudę, na czas, kiedy nic się nie dzieje i właśnie wtedy pojawia się coś prawdziwego.

Na koniec – pytanie do nas wszystkich

Czy sukces wychowawczy naprawdę musi się mierzyć w osiągnięciach? A może warto wrócić do podstaw i zapytać:
Czy moje dziecko czuje się kochane, bezpieczne i wolne, by być sobą?

Czasem mniej znaczy więcej.
Mniej planowania – więcej rozmów.
Mniej oczekiwań – więcej obecności.
Mniej projektowania – więcej bycia razem.